czwartek, 29 stycznia 2009

Ahoj!

Gdy otworze okno w jadalni naszego domu i rzuce przez nie monete, to wpadnie ona w granatowe jak atrament wody Vestmannasundu. 30 metrow dalej cumuje tabun jachcikow, niektore maja piekne imiona: Næstin, Teistaklettur, Blákollan, Vesturroðin, Anfinn. Po drugiej stronie zatoki jak na dloni widac cala osade Válur, na ktora sklada sie nitka asfaltowej drogi i przylegajace do niej domy. Naliczylem ich 23. Nad Válur biegnie droga wylotowa z Vestmanny, przez co osadka przypomina malego kangura schowanego w torbie mamy-kangurzycy.

W alfabecie farerskim nie ma liter C, W i Z, pojawiaja sie one tylko i wylacznie w nazwiskach obcego, najczesciej dunskiego, pochodzenia - Jacobsen, Weihe, Zachariassen. Pierwszym wyrazem w ichnim slowniku jest "abbaba" (prawujek), ostatnim "øvutur" (mniej wiecej "zapedzony w kozi rog").

26 maja 1958 roku utonela podczas kapieli w oceanie jedna z najwybitniejszych farerskich malarek, Ruth Smith. Miala wowczas 45 lat. Do wypadku doszlo nieopodal jej domu w Vágur na Suðuroy. W tamtym okresie obrazy Ruth Smith prezentowane byly w galeriach w Skandynawii i Wielkiej Brytanii.

Praca nie zbrzydla mi ani troszku, ba, ostatnio stala sie bardziej roznorodna, bo juz nie tylko kroje, ale i obsluguje rozne maszyny. Lyzka dziegciu w beczce miodu sa muzyczne propozycje farerskiego radia Rás 2 (czyt. miedzy "roas-twej a "ras-twej"), ktore plyna mi do ucha ze sluchawek wytlumiajacych halas. Piosenki o poetyce "give the second chance to our romance" na dluzsza mete zdecydowanie nuza... Do wyboru sa jeszcze dwa kanaly - drugi panstwowy, ktory stawia na country oraz chrzescijanski (ale nie katolicki), gdzie muzyke zastepuje czesto slowotok srednio zrozumialych slow.

W sobote wczesnym rankiem zamierzam wybrac sie na Kalsoy - waska, 18-kilometrowa wysepke, na ktorej mieszka 140 osob, kilka traktorow i autobusik rozwozacy w miare potrzeb tego czy owego tubylca. Zmotoryzowani zostawiaja auta na sasiedniej wyspie, w Klaksvík, skad docieraja na Kalsoy kutrem. Sek w tym, ze jedyny sensowny rejs jest o 8:50, a dystans miedzy Vestmanna a Klaksvík wynosi 78 km. Podroz autobusem nie wchodzi w rachube, sprobuje ruszyc o 7:00 autostopem, przy odrobinie szczescia powinno sie udac. Najlepsze jest to, ze pracuje od poniedzialku do piatku po 40 kilka godzin (pare razy zostalem troche dluzej), a przez caly czas czuje sie jakbym byl na jakichs niesamowitych wakacjach. Kompletnie nie odczuwam zmeczenia, natomiast notorycznie delikatna euforie. Zmykam smazyc nalesniki, chyba zostal jeszcze w lodowce dzem rabarbarowy z Sandoy. Macham!

PS. prom z Klaksvík na Kalsoy jest jednak o 10:15, co niewiele zmienia, poniewaz autobusy miedzy wyspami nie sa zsynchronizowane i odcinek Kollafjorður - Klaksvík bede musial pokonac metodami niekonwencjonalnymi.

środa, 21 stycznia 2009

Bajdurzenia ciag dalszy...

Mily pamietniku, czuje sie blogo, choc zdany tylko na komunikacje publiczna i hulajnoge moge niewiele. W weekendy z mojej pysznej prowincyjki autobus odjezdza raptem trzy razy i biada jesli zaspisz na kurs o 7:55, bo nastepny jest za blisko 7 godzin. Nie chce opuszczac Vestmanny stopem, bo mam delikatne (moze bezpodstawne) obawy, ze tubylcy zaczna nawzajem podszeptywac "o nie, ten skapy bisurman znow chce sie od nas wyrwac na krzywe lico". Pisze "pyszna prowincyjka" bez cienia zlosliwosci i ironii, osada ujmuje mnie do cna, poczawszy od kapitalnej atmosfery w pracy, przez mile pogawedki z farerskimi wspolmieszkancami stancji, wizyty w szkolnej bibliotece i hali sportowej, a konczac na epizodycznych wymianach zdan z nieznajomymi w sklepie, banku czy na ulicy.

W sobote planowalem poplynac na Hestur, ale niestety okazalo sie, ze o tej porze roku prom kursuje tam tylko raz dziennie, w dodatku po zmierzchu. Awaryjny plan wycieczki na Sandoy takze spalil na panewce, bo niewiasta w kasie biletowej poinformowala mnie, ze bedzie tam lac jak z cebra przez caluchny dzien, a poniewaz mialem za pazucha Mackowy aparat, nie chcialem ryzykowac. Tym samym pierdylnasty raz zahaczylem w Tórshavn. W srodku nocy zafundowalem sobie spacer po centrum, by niczym szpicel poobserwowac co sie dzieje pod klubami i pubami. Nie bede wchodzil w szczegoly, napisze tylko, ze srebrne lajkry i welniana czapa z pomponem moga stanowic bardzo gustowna kombinacje. Gawiedz bawila sie do okolo 5 rano, potem na glownej ulicy sie przerzedzilo.

Ciekawym miejscem na Owcach jest stacja benzynowa miedzy Kollafjørður a Leynar, polozona w totalnie szczerym polisku, czy raczej leju miedzy gorami, 20 minut pieszo od najblizszych zabudowan. Zatrzymuje sie tu sporo ludzi - placa za tunel, kupuja hot-doga z prazona cebulka albo po prostu wpadaja porozmawiac z mlodymi ekspedientkami. W niedzielny wieczor czekalem tam na ostatni autobus do domu i, odurzony milym dialogiem, przeoczylem kurs. Podroz hulazka nie wchodzila w gre, bo na tym odcinku szosa jest nieoswietlona, poza tym dla odmiany walil deszcz. Udalo mi sie zlapac kombinowana okazje - kawalek z malzenstwem z Kvivik, reszte z 90-letnim jegomosciem z Vestmanny, ktory ze smiechem odparl, ze gdybym zyl w czasach jego mlodosci, to musialbym wkasac slipy i walczyc wplaw lub wolac z nabrzeza kuter. Czlowiek doskonale pamietal moment, gdy o asfaltowych drogach miedzy odleglymi osadami mowili tylko najwieksi marzyciele.

Z polskiej perspektywy Faroje to malutki homogeniczny kraj, do okielznania w tydzien. Bzdura do potegi. Kazda miejscowosc kryje tuziny niesamowitych historii, na bibliotecznych polkach zalegaja tysiace opracowan na wszelkie lokalne i globalne tematy, a zycie w poszczegolnych zakatkach archipelagu czesto jest diametralnie rozne. Jezyk i zwyczaje takoz. W mojej przetworni pracuja Litwini, Brazylijczycy, Meksykanin, Islandczyk, Nigeryjczyk, bodajze Rumun i Serbka. Z ta ostatnia bylismy ostatnio sasiadami przy tasmie. Gdy wycinalem rybie kregoslupy rozprawiala o losach Cecy Raznatovic, a gdy pozbywalem sie upiornych osci przy grzbietach, przeszla do opowiesci o Ivo Andricu. Badz gotowy na wszystko.

Moc pozdrowien dla wszystkich dwoch czytelnikow! Tesknie!

piątek, 16 stycznia 2009

Vestmanna szczesciem pijana

Trzecia wyprawa na Owieczki uroczo zaczela sie juz w Polsce, albowiem przedzial pociagu do Bydgoszczy (frunalem stamtad, bo Norwegian wypial sie na loty z Warszawy do Kopenhagi) dzielilem z dwojka aktorow teatralnych. Trochesmy pogadali, zadalem garsc kretynskich pytan i przeslalem plomienne propsy.
Ladowanie na Vagar tradycyjnie paskudnie turbulencyjne, zero swiatel, punktow orientacyjnych, tylko hustawa w gore, dol, na boki, wreszcie szarpniecie i biezymy kolkami po pasie startowym, choc wciaz nic nie widac, bo rzadzi mgla. Wysiadam jako ostatni, placze, caluje farerska ziemie, nie zwazajac na pompe z nieba.
Z floghavnu odbiera mnie Emma z chlopakiem (dziekuje!), ale zamiast do mojej Vestmanny kierujemy sie w te pedy do Torshavn. Powod prozaiczny - lada chwila zapowiadany jest orkan i o ile IZI byloby zjechac kilometrowa serpentyna do Vestmanny, o tyle moi mili przewoznicy mogliby nie podjechac, wracajac do domu.
Wtorkowym porankiem zalatwilem w Havn wszystkie papierzyska, przemiescilem sie ku docelowej Vestmannie (40 km od stolicy, godzine jazdy dwoma autobusami) i po wypakowaniu tobolow stawilem sie we fusze. Nozownictwo-filetanctwo okazuje sie arcyprzyjemnym zajeciem, po trzech dniach kroje jak szatan. K. pozyczyla mi specjalne sluchawki, ktore wytlumiaja halas na hali poprzez emisje farerskiego radia. Przedwczoraj puszczali zapis koncertu Teitura, wczoraj byly programy o literaturze, Jezusie i lokalne piesni wymieszane z zachodnia papka.
W tym tygodniu pracuje na popoludniowa zmiane (16-24) i git , bo moge posnuc sie za widnego po osadzie. Jest tu stacja benzynowa, dwa sklepy spozywcze, dwa banki, hala sportowa gdzie mozna powalczyc w szczypiorniaka i badmintona, a takze szkolna biblioteka i basen (korzystanie ograniczone, tylko na prosbe w godzinach lekcji). Musza byc jeszcze jakies osiedlowe kluby pogaduch i rekreacji, ale zapewne otwieraja podwoje gdy jestem w pracy, wiec poki co ich nie namierzylem.
Jestem radosny i pachne ryba upsi (czarniak, dacie wiare?). Gdyby nie laptop J. (lezy obok w objeciach z dziewczyna, ogladaja jakis horror, jestesmy w salonie, pachnie popkornem), nie mialbym zadnego kontaktu ze swiatem, zreszta dopadlem komputer pierwszy raz od niedzieli, bo rozmijamy sie ze wspoldomownikami. Macku, prosze przywiez swojego, jest wireless wiec bedziemy wsrod zywych. Maila z detalami wysle Ci po weekendzie, jak rzeczony J. wroci z Sandoy i znow przywiezie lapa.
A tymczasem spora zajawa, bo klawiatura na ktorej pisze ma farerskie litery i moge na pelnym luzie walnac jednym przyciskiem pijane D, uwaga: ððððððððððððððððððð albo rownie kochane przekreslone O, pojedzmy: øøøøøøøøøøøøøøøøøøøø.
Koncze, sciskam.